FESTIWAL MA SENS TYLKO WTEDY, GDY TWORZY JAKĄŚ MAGICZNĄ AURĘ
2015-07-09,
Kategoria : AKTUALNOŚCI z życia kina
Elbląg jest piętnastym, ostatnim miastem na trasie replik 23 edycji Euroshorts. Z Przemysławem Młyńczykiem, dyrektorem artystycznym Europejskiego Festiwalu Filmowego o początkach jego kariery, współpracy z Pidżamą Porno i powstaniu festiwalu rozmawiają Natalia i Marta .
– Jako reżyser debiutował Pan w latach 90-tych. Czyli zajmuje się Pan reżyserią już kilkanaście lat. Dlaczego wybrał Pan ten zawód? Co w nim jest ciekawego?
– Zawsze interesowały mnie różne działania artystyczne. Próbowałem grania na instrumentach, rysowania, fotografowania. Mój tata był dziennikarzem, który na co dzień zajmował się zbieraniem materiałów, pisaniem i wykonywaniem zdjęć. W tamtych czasach robiło się fotografie analogowe, których wywołanie wymagało znacznie więcej czasu niż teraz. W liceum zacząłem się zastanawiać jaki zawód wybrać. Na początku chciałem pójść w ślady taty, jednak zdecydowałem się na reżyserię. Wydawało mi się to ciekawsze i… mniej męczące. Co jest w tym interesującego? Możliwość kreacji własnego świata – jak w każdym zawodzie artystycznym. A przy okazji jest to praca multimedialna, polegająca na łączeniu różnych sztuk.
– Oprócz filmów wyreżyserował Pan również teledysk grupy Pidżama Porno – „Wirtualni chłopcy”. Jak to się stało, że nawiązał Pan współpracę z tym zespołem?
– Wszystko zaczęło się od filmu „Osiemnaście”. Kiedy skończyłem szkołę filmową chciałem nakręcić coś fabularnego. Ponieważ studiowałem w Pradze, tutaj nikt mnie nie znał. Razem z kolegą operatorem Andrzejem Musiałem postanowiliśmy wyprodukować film sami. Zaczęliśmy pisać scenariusz. Film miał być o wakacyjnej podróży chłopaka i dziewczyny po Polsce. Szukaliśmy aktorów, miejsc zdjęciowych i namawialiśmy znajomych twórców do współpracy. Pytaliśmy, czy chcieliby dopisać kawałek akcji do scenariusza. Gotowy materiał zaczęliśmy realizować z własnych oszczędności, przy pomocy wielu ludzi, którzytak samo jak my pracowali za darmo. Wtedy jeden z kolegów zaproponował żeby w produkcji wykorzystać piosenki Pidżamy Porno. Skontaktowaliśmy się z tym zespołem i Grabaż powiedział: „Nie ma sprawy, użyjcie naszej muzyki, a w zamian za to nakręćcie nam teledysk”. Aktorzy, którzy wystąpili w filmie zagrali więc również w klipie.
– Czym różni się reżyseria filmu od klipu?
– Praca przy filmie i teledysku w zasadzie niczym się nie różni. Klip jest mniejszą formą filmu, opartą na utworze muzycznym, która ma opowiadać treść piosenki. Obraz w teledysku jest uzupełnieniem muzyki, a w filmie jest odwrotnie.
– Przejdźmy teraz do festiwalu Euroshorts. Wydaje się, że filmy krótkometrażowe nie są tak popularne jak te pełnometrażowe. Skąd więc pomysł na stworzenie takiego festiwalu?
– Tu nie było wielkiego biznesplanu. Byłem na stypendium w Ameryce i tam poznałem ludzi, którzy organizowali konkurs, w wyniku którego powstała taśma „Amerykański film reklamowy”. Był to 1992 rok. Rozmawialiśmy dużo na temat reklamy w Polsce, która nie była tak nowoczesna jak w Stanach. Wspominałem, że interesuję się tym, i że sam próbowałem kręcić reklamy. Widząc tę taśmę uznałem, że widzom w Polsce może się ona spodobać. Organizatorzy konkursu z chęcią przystali na mój pomysł i pozwolili mi zabrać materiał do Warszawy. W ten sposób w warszawskiej Zachęcie zorganizowaliśmy pokaz, który miał charakter wystawy. Trwała ona miesiąc, a filmy reklamowe pokazywane były na dziesięciu telewizorach, w poważnej galerii w centrum miasta. Wiadomo jakie reklamy produkowano wtedy w Polsce, więc nasz pokaz był dla widzów zaskakujący. Na naszej wystawie pojawiło się wiele osób, znanych artystów, którzy chcieli zobaczyć jak reklama wygląda w Ameryce. Ówczesna dyrektor Zachęty,pani Barbara Majewska była zadowolona z efektów tej prowokacyjnej akcji. W kolejnych latach odbyły się jeszcze cztery takie pokazy, rozszerzone o różne warsztaty. W 1998 roku razem ze znajomymi pomyśleliśmy, że nie musimy promować wyłącznie reklam, ponieważ są one przecież filmami marketingowymi. Interesowała nas po prostu sztuka filmowa. Rok później ogłosiliśmy więc pierwszy konkurs na filmy krótkometrażowe, gdyż wydawało nam się, że będzie to łatwiejsze niż festiwal pełnego metrażu. Od tego czasu Euroshorts odbywa się każdego roku bez przerwy.
– Czy liczba zgłoszeń na Euroshorts jest duża?
– Teraz bardzo duża. W ubiegłym roku było to tysiąc filmów. Do następnego etapu przeszło tylko sześćdziesiąt. Konkurencja jest ogromna. Tak jak wspominałem wcześniej wszystko ułatwia Internet i możliwość przesyłania plików, dlatego z roku na rok zgłoszeń jest coraz więcej.
– Czy któryś z dotychczasowych filmów pokazanych na Euroshorts pozostał Panu w pamięci?
– Wszystkie filmy mi się podobają, bo sam je wybieram. Są wśród nich jednak prace wyjątkowe. W ostatniej edycji jedną z nich jest niemiecka animacja „Wiatr” (reż. Robert Löbel), stworzona w bardzo ciekawy sposób. Inną produkcją, która zapadła mi w pamięć jest hiszpański musical „Dziewice” (reż. AsierAizpuru). Opowiada on historię miłosną rozgrywającą się w agencji towarzyskiej. Realizatorów tych filmów nie znamy z telewizji, bo są to młodzi twórcy, którzy dopiero zaczynają karierę. Ale jesteśmy dla nich bardzo ważni – jako widzowie. W Elblągu program jest bardzo kompaktowy, mamy tylko 2 seanse. Wyboru dokonałem więc z dużą precyzją.
– Jak zachęcić ludzi do oglądania filmów krótkometrażowych na festiwalu?
– Nie wiem. Albo nam się coś podoba, albo nie. Sami musimy zdecydować, czy zobaczenie jakiegoś filmu do czegoś nam się przyda. Twórcy festiwali muszą dzisiaj uświadomić sobie, po co właściwie je organizują. To nie jest kolejna forma YouTuba, który jest dostępny w domu dla każdego. Festiwal ma sens tylko, gdy tworzy jakąś magiczną aurę. Dlatego staramy się wzbogacać Euroshorts o muzykę, plastykę, różne imprezy. I rozmawiać z widzami, co wprowadza ten niepowtarzalny klimat.
N.K., M.L.
Drukuj











